EKSTREMALNA BIEGOWA MAJÓWKA
Kiedy cała Polska grilluje, biegacze, a jakże, biegają. Nic sobie nie robiąc z temperatur bardziej przypominających Afrykę równikową niż naszą szerokość geograficzną. Tradycyjnie 1. maja wzięliśmy udział w memoriałowym maratonie Basi Szlachetki (oraz w biegach na krótszych dystansach) w Jelczu-Laskowicach. Nie zabrakło też żółto-czarnych koszulek Piasta na jubileuszowym XXX Biegu Ulicznym w Krapkowicach oraz na Wrocławskim Torze Wyścigów Konnych.
Maraton Jelcz-Laskowice to dla dolnośląskich biegaczy impreza szczególna. Wielu z nich, choćby bez formy i nie zważając na pogodę, co roku przybywa do rodzinnego miasta Basi Szlachetki, aby w ten sposób, na biegowo, oddać hołd nieodżałowanej ultramaratonce z Jelcza. Jak zawsze też, z numerem pierwszym biegnie jej córka – 28-letnia dziś, Kasia.
Ale obecny Maraton Jelcz-Laskowice to już niemal mini-festiwal biegowy. Obok maratonu jest bieg na jedno okrążenie (czyli nieco ponad 10,5 km) oraz nordic-walking na tym samym dystansie. Można też pokonać cały dystans pieszo bez kijów, nie ma żadnych limitów, nikt nikogo nie ściąga z trasy. Nie o to tutaj chodzi. Natomiast życzliwością organizatorów (tu także mieliśmy swoich ludzi – Dankę Pilarz-Małkiewicz i Hirka Olejniczaka), strażaków oraz pracowników szkoły będącej bazą zawodników można by obdzielić kilka biegów w roku. I może – oprócz pamięci o Basi – to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego te zawody nie tylko istnieją, ale stale się rozwijają, choć w opinii wielu półmaraton to maksimum na co powinna porywać się miejscowość wielkości Jelcza-Laskowic.
– Oj, będzie ciężko – z nietęgą miną przyznali zmierzający do biura zawodów czołowi nasi maratończycy, Wiesław Kuźma i Marek Gadziński. Ciężko było już o 8 rano, kiedy termometry w cieniu wskazywały 20 stopni. Trzy godziny później, w cieniu było już 30, a w słońcu 45 kresek. Niestety, tego cienia na jelczańskiej pętli za wiele nie ma.
Ze startu ruszyli wspólnie. Żółte numery wskazywały tych biegnących na jedną pętlę, białe – maratończyków. Prosty i bardzo pomocny dla kibiców zabieg. Szybko ukształtowała się czołówka, w której brylowali doskonale nam znani: Paweł Rak z Oleśniczanki oraz wrocławianin, Sławek Pieczurowski. Szybko też okazało się, że w tych warunkach ktokolwiek będzie w stanie utrzymać tempo poniżej 4 min/km – sukces ma zagwarantowany. Nie dotyczyło to maratończyków, ci, w większości nauczeni doświadczeniami poprzednich upalnych maratonów, starali się mocno pilnować od samego początku. I dużo pić. To było podstawą sukcesu w pierwszomajowym biegu.
Na nieco więcej mogli pozwolić sobie „sprinterzy”. I tutaj bardzo miło nam poinformować, że najszybszą w gronie biegnących na jedno okrążenie pań okazała się nasza zawodniczka, Paulina Chodorska. Tempo 4:40/km w tych warunkach było nieosiągalne dla pozostałych biegaczek. Nad drugą na mecie, Dorotą Woźniak z Chojnic, Paulina uzyskała ponad 2-minutową przewagę. A w nagrodę z rąk burmistrza Jelcza-Laskowic otrzymała pokaźnych rozmiarów puchar. Jak tak dalej pójdzie tata Piotr będzie musiał przygotować specjalną półkę na trofea córki, ale to nas zupełnie nie martwi.
Wśród panów honoru klubu bronił Jakub Horbaczewski (9. open), a dobre rezultaty uzyskali jeszcze Tomasz Skrzypczak (16.) i Jerzy Piotrkowski (29.). Nie mniej ucieszył nas pierwszy po poważnej operacji kolana start jednego z najbardziej zasłużonych dla WKB ludzi, Edwarda Kaszuby. Start jeszcze nie biegowy, ale przemaszerowane żwawym tempem 10 kilometrów wróży rychły powrót do pełni zdrowia. I tego wszyscy serdecznie panu, panie Edziu, życzymy!
Jedni odbierali puchary, inni walczyli ze zmęczeniem i lejącym się z nieba żarem. Na trasie maratonu obok wspomnianych już Gadzińskiego i Kuźmy, mieliśmy jeszcze legitymującego się znakomitą życiówką (2:54) Grzegorza Grablewskiego, Damiana Frankowskiego, Andrzeja Piglę, a także najbardziej chyba z nich doświadczonego w temacie ekstremalnego biegania Mirosława „Wirka” Wirę.
Dwa podbiegi pod wiadukty na każdej pętli to może niewiele, ale prosta arytmetyka wskazuje, że dwa razy cztery równa się osiem. A razy 45… stopni, równa się granicy wytrzymałości, nawet wytrenowanych organizmów. Zmęczenie narastało, o życiówkach nie było mowy (choć czołówka półmetek minęła w 1:27). Każdy, kto w tych warunkach nie zszedł z trasy – był zwycięzcą. A z naszych nikt nie zszedł! Duża w tym zasługa rodzin, znajomych i kolegów z trasy, którzy dopingiem motywowali maratończyków w chwilach słabości.
– Ja też miałem kryzys na 30. kilometrze – przyznał nam triumfator, Ryszard Janusz. – Ale przetrzymałem. Moja recepta na sukces była prosta: spokój, spokój i jeszcze raz spokój. A do tego bardzo dużo wody – na mecie powiedział 48-latek ze Szczytnej, który jelczański skwar poskromił w czasie 2:55.
Spośród „Piastowiczów” najszybciej finiszował Grzegorz Grablewski (3:21 i 8. open). Nieco ponad 7 minut stracił do niego Wiesław Kuźma (13. open). Blisko złamania granicy 3,5 godziny był Andrzej Pigla (16. open). Na 23. miejscu skończył Marek Gadziński, który po drugiej pętli przeszedł już na marszobieg. To też była metoda na wyjście bez szwanku z nierównej walki z upałem. O tym jakie wycieńczenie może powodować taka pogoda przekonał finisz Damiana Frankowskiego. Jeden z naszych najlepszych biegaczy na finiszowej prostej kilkakrotnie stawał, klękał ścięty zmęczeniem, ale za każdym razem podnosił się i o własnych siłach skończył ten morderczy maraton. Tuż za nim, na 26. miejscu finiszował Mirek Wira, na którego twarzy, dla odmiany, próżno było szukać oznak skrajnego wycieńczenia. Zapewne, gdyby było trzeba, nasz ultramaratończyk przebiegłby jeszcze i piątą pętlę. Kolejny raz pozycję jednego z najlepszych 70-latków w kraju potwierdził Leon Dubij. Wynik 4:21 dał mu 81. miejsce open i oczywiście bezapelacyjne zwycięstwo w swojej kategorii.
W tym samym czasie, kiedy walczyliśmy w Jelczu, grono Piastowiczów wzięło udział w jubileuszowym XXX Biegu Ulicznym w Krapkowicach. Upał był ten sam, co więcej, zabrakło kurtyn wodnych, które tak pomogły biegaczom w Jelczu. To musiało mieć wpływ na wyniki. Jeśli w biegu, w którym są wysokie nagrody, startuje pół tysiąca ludzi, ale tylko 40 osób łamie barierę 40 minut – coś musi być na rzeczy.
Spośród członków naszego klubu ta sztuka udała się tylko Adamowi Klimczakowi. Z wynikiem 38:44 zajął 30. miejsce. Tylko 45 sekund zabrakło do złamania tej bariery Adamowi Michalskiemu (47. open), a w pierwszej setce zmieścił się jeszcze Radosław Szmit (42:48 i 70.miejsce). Poniżej 50 minut pobiegli: Andrzej Szczot (123.), Agnieszka Kozyrska (3. w K-40!), Stanisław Trojan (221.), Wojciech Smagała (228.), a 20 sekund zabrakło do tego Marcinowi Drabikowi (243.).
Bardziej kameralnie było popołudniową porą na Partynicach. Kameralniej, choć ścigania nawet więcej. W ostatniej chwili organizatorzy Rekreacyjnego Biegu Majowego zdecydowali o skróceniu dystansu z dwóch okrążeń hipodromu do jednego (2,2 km), co niewątpliwie przyczyniło się do większej walki na trasie. Nagradzano 6 pierwszych zawodników, a więc śmiało możemy powiedzieć, że połowa podium w generalce była nasza! Trzecie miejsce zajął Adam Klimczak, czwarty był Piotr Borochowski, a tuż za nim finiszował Kuba Horbaczewski. Tempo poniżej 3:30/km na partynickiej trawie (niestety, nieprzystrzyżonej tego dnia) nawet najlepszym solidnie przewietrzyło płuca, a trzeba dodać, że wielu biegaczy miało już w nogach poranne starty. Sam bieg, chociaż zorganizowany siłami dosłownie kilku osób, wszystkim przypadł do gustu. Na naszym piastowym „Koniu” biegamy dwa okrążenia, być może jedno, sprinterskie okrążenie na początku maja na dłużej zagości we wrocławskim kalendarzu biegowym.
Wyniki Jelcz-Laskowice 10,6 km
Wyniki Maratonu Jelcz-Laskowice – VII Memoriału Basi Szlachetki
Wyniki XXX Krapkowickiego Biegu Ulicznego
Galeria zdjęć Dany Pilarz-Małkiewicz (Jelcz-Laskowice)
Zdjęcia Kuby Horbaczewskiego (Jelcz-Laskowice i Partynice)
Start do biegu w Krapkowicach (źródło: YouTube/naszeKrapkowice)