Były obawy, że się nie uda. I sportowo, i organizacyjnie. Że wciśnięci w konglomerat olimpijskich atrakcji, jakie miasto chciało zaprezentować na tegorocznym Pikniku, zginiemy marnie wśród hektarów partynickiej trawy. A jednak, „Koń” po raz kolejny się obronił. Dzięki tym najwytrwalszym, którzy pędząc prosto z Oławy podnieśli nam frekwencję, dzięki 60-ciu niemal dzieciom, których zmagania z trasą przykuły wzrok obojętnych nawet widzów, wreszcie dzięki kilku osobom, które zamiast spędzić wolny czas z rodzinami, zgodziły się społecznie przepracować niedzielę.
Rozjechali się nam po różnych biegach i biegacze, i biegający wolontariusze-organizatorzy. Nic dziwnego, nasz bieg był 5. (słownie: piątym) z rzędu masowym biegiem zorganizowanym w ciągu dwóch dni we Wrocławiu i okolicach. To mówi samo za siebie. Teraz możemy już zdradzić, że kiedy na kilka dni przed zawodami okazało się, że mamy do dyspozycji ledwie 5 par rąk, byliśmy pełni obaw. To może pewne faux-pas zaczynać relację z biegu od wymieniania nazwisk innych niż te zwycięskie, ale tym razem świadomie tę kolejność odwrócimy. Bo gdyby nie Iwona Stankiewicz, która w pojedynkę podołała prowadzeniu biura zawodów, gdyby nie Basia Wojtal i Ania Schubert, które, choć pierwszy raz w życiu w takiej roli, doskonale spisały się organizując bieg maluchów – nie mielibyśmy kim tegorocznej imprezy zorganizować. A kiedy, mimo wszystko, zabrakło rąk do pracy, ruszyli z pomocą Andrzej Szczot, Antoni Stankiewicz i Marek Poloczek. Bez nich wszystkich trzynastego z kolei „Konia” po prostu by nie było.
Wszelkie trudy wynagrodził nam widok gromady maluchów walczących z najdłuższą w ich życiu trasą. Niektóre sceny bywały rozczulające. Do biura zawodów pukały pięciolatki, które nie potrafiły same przypiąć sobie numeru startowego. Ktoś się rozpłakał, bo mama i tata uznali, że 600 m to za dużo, a on chciał „pobiec za koniem” razem z innymi dziećmi. A nasze dziewczyny, stojące na nawrocie w okolicach 300 metra, przeszły szybki kurs psychologii dziecięcej, kiedy wycieńczonym wysiłkiem szkrabom przyszło uświadomić, że to dopiero połowa dystansu. Było trochę łez i zwątpienia, ale i na to mieliśmy sposób… „Dasz radę, Krzysiu, jesteś najlepszy!” – i po chwili zawahania nowe siły wstępowały w maluchy. Maluchy, bo mieliśmy na starcie naprawdę obiecujących zawodników. Np. małą Nastię Krupczenko – urodzoną 2 stycznia 2009 r. Pobiegła wraz ze swoim starszym bratem, Andrzejkiem. Starszym, bo urodzonym w 2005 roku. A obok siebie mieli Hanię Rzatkiewicz, Piotrusia Kejnę, Frania Wysockiego, Danielka Osławskiego i Jurka Poliwodę – wesołą gromadkę pięciolatków. Organizować bieg dla takich biegaczy, to prawdziwe wyzwanie. Na szczęście zawody odbywały się stylem bardzo dowolnym i pomoc rodziców lub organizatorów była nie tylko dozwolona, ale wręcz dodatkowo punktowana. Rzęsistą porcją braw ze strony widzów. Wszystkie dzieci zasłużyły na nagrody i wszystkie je dostały. Sześcioro najszybszych – sprzęt sportowy, wszystkie pozostałe – owoce, słodycze, kołatki i robiące furorę zabawne przypinki z bajkowym wizerunkiem wyścigowego konia. Traf chciał, że jak zawsze niezawodny Antoni Stankiewicz wyprodukował ich dla nas na ten bieg dokładnie 56 szt. Ile dzieci ostatecznie stanęło do biegu? Oczywiście – 56. I jak tu nie wierzyć w szczęśliwy omen?
Im bliżej było godziny 15.30, tym bardziej pęczniała lista uczestników biegu głównego. Arek Tołłoczko z KB Dombud Oława, dotrzymał słowa i swój „Bieg Koguta” przeprowadził na tyle sprawnie, że najwytrwalsi z biegaczy mieli możliwość dotrzeć na Partynice. Sam zresztą również zawitał na nasz bieg, gdzie zawsze jest mile widzianym gościem. I jak na dżentelmena przystało, na samej kresce przepuścił do przodu naszą najlepszą biegaczkę młodego pokolenia – Paulinę Chodorską, pozwalając sympatycznej zakrzowiance cieszyć się z kilku punktów do rankingu więcej. Reasumując, 80-osobowe grono startujących (ale aż 140-osobowe, biorąc pod uwagę oba biegi) to wynik, którego w sytuacji regionalnego szału biegowego doprawdy nie musimy się wstydzić.
A sportowo było jeszcze lepiej. Piękne, szklane puchary trafiły w naprawdę godne ręce. Wrocławianka Basia Sobczyk i Paweł Bogdał z Międzygórza, to nazwiska, których nie trzeba specjalnie przedstawiać. Oboje nie dali szans rywalom. A dodajmy, że skalę trudności i tak niełatwego crossu spotęgował deszcz, który na dobre rozpadał się w trakcie biegu. Obok naszych mistrzów nie sposób nie dostrzec wyczynu Dominika Krumina. Nasz biegacz w ciągu dwóch dni wziął udział w… czterech biegach. I we wszystkich uplasował się w ścisłej czołówce, ustanawiając przy tym nową życiówkę na 10 km (36:28). Na „Koniu” do końca dzielnie walczył z Bogdałem i ostatecznie uległ mu o 20 sekund, odbierając jednocześnie gratulacje za zwycięstwo w kategorii wiekowej. Niebawem podsumujemy rankingowe punkty za pierwsze półrocze, ale i bez tego widać, że jeśli Dominik będzie w stanie utrzymać taką formę w drugiej połowie roku, urośnie do miana faworyta tegorocznego Grand Prix.
Cieszy nas również niezmiennie wysoka forma Adama Klimczaka (równie „zabieganego” w ten weekend), udany powrót na biegowe trasy Piotra Chodorskiego (dzień wcześniej zaliczył już bardzo dobry występ w Długołęce), równa dyspozycja Adama Palichleba, Henia Tomczaka i coraz śmielej poczynającego sobie, po wielu latach gościnnych jedynie startów, Piotra Borochowskiego. Z jego możliwościami, kto wie, czy za rok-dwa nie będziemy wszyscy rywalizować co najwyżej o drugie miejsce w Grand Prix.
A tymczasem dziękujemy Wrocławskiemu Centrum Hippiki, Sportu i Rekreacji, dyrektorowi Jerzemu Kosie, firmom Hasco-Lek i Asics oraz drukarni Antex z Sobótki – ich wsparcie umożliwiło nam przeprowadzenie tegorocznych zawodów. Na kolejne bieganie śladem konia zapraszamy za rok. Choć wiążących rozmów jeszcze nie było, wierzymy, że ten bieg nie zginie. Na pewno nie zasługuje na to.