Takiego zdecydowanego zwycięstwa i tak utalentowanego zawodnika dawno nie mieliśmy na naszych biegach. Szymon Dorożyński, 21-latek z Namysłowa, ze startu wystrzelił jak pocisk z katiuszy, a potem swym tempem zmęczył nawet pilotującego bieg na rowerze Świętego Mikołaja, w którego tym razem wcielił się sam głównodowodzący klubem Dominik Krumin. Jeszcze jedno kółko i zamęczyłby nam prezesa na śmierć. Szymonie, dziękujemy za okazane miłosierdzie! Skąd taki talent? Z Opolskiego. Student fizjoterapii reprezentujący obecnie barwy LUKS Azymek Zdzieszowice ma już całkiem bogate biegowe CV i był zdecydowanym faworytem naszej imprezy. Ale jeśli biega się kilometr w 2:44 (2:36 w hali), „trójkę” w 8:27 a 5 km w 14:58, to nie mogło być inaczej. Niemal równe 32:00 na linii 10 km i 32:59 na mecie – to robi wrażenie. Za rok ponownie zaprosimy pana Szymona… ale wypuścimy go na trasę 3 minuty po wszystkich. I radźcie sobie!
– Biegło się o tyle trudno, że cały czas samotnie, ale generalnie bardzo sympatyczna impreza. Szukałem biegu właśnie na takim dystansie i w tym terminie, gdyż potrzebowałem solidnego przetarcia przed Biegiem Sylwestrowym w Trzebnicy, gdzie liczę na dobry wynik – podzielił się na gorąco wrażeniami triumfator. – Potraktowałem bieg poważnie, pod koniec starałem się trzymać tempo ok. 3:15/km, jednak zacząłem jeszcze szybciej. Sił wystarczyło, dodatkowe 200 m na finiszu nie było żadnym problemem. Cieszę się, że mogłem być z wami i pobiec w gronie tylu biegaczy – powiedział sympatyczny namysłowianin.
A grono to było liczne, jak jeszcze nigdy w historii naszego mikołajkowego biegania. Doliczając najmłodszych, którzy pobiegli za Mikołajem na 2 km i musieli zapracować na słodycze od Świętego (pewnie nie wiedzieli, ale wcielił się w niego nasz as, triumfator Grand Prix 2012 Piotr Chodorski), łącznie bawiło się z nami prawie 300 osób! Dziękujemy i chylimy czoła, że nie zrezygnowaliście pod wpływem alarmistycznych wieści meteo, które przez cały weekend były głównym punktem wszystkich serwisów informacyjnych.
Z „Ksawerym” żartów nie było. Kiedy w piątkowe popołudnie zjawiliśmy się na trasie, żeby dokonać ostatecznego pomiaru, na koronie wału utrzymanie się na rowerze graniczyło z cudem, a nad głowami trzeszczały łamane przez wietrzysko gałęzie. Autentycznie baliśmy się, że – abstrahując już od ewentualnego niedostatecznego przygotowania trasy – gros spośród was po prostu ze startu zrezygnuje. I jak tu nie wierzyć w szczęśliwy omen? Dzień i dwa przed biegiem – orkan, dzień po biegu – pogoda z cyklu „nawet psa z domu…”, a w dniu startu: niemal bezwietrznie, zimowo, ba, momentami nawet poprószył drobny śnieżek. Oj, mamy chyba chody na górze.
Na tej górze, czyli na podium, oprócz naszego bohatera dnia, znaleźli się jeszcze Patryk Podolski ze Świdnicy (36:21) oraz – miło nam poinformować – nasz reprezentant, Marcin Sakowski z Rychwału (36:31), który zdołał na samej końcówce uporać się z medalistą wielu biegów WKB, Beniaminem Buszewskim. W pierwszej dziesiątce mieliśmy jeszcze Andrzeja Sadowskiego (7.) oraz Damiana Frankowskiego (9.). Byłoby pewnie tych szans jeszcze więcej, ale przecież liczne grono „Piastowiczów” było zaangażowane w sprawne przeprowadzenie imprezy.
Wśród pań nie miała sobie równych powracająca do wysokiej formy Danuta Piskorowska (0:39), a za nią finiszowały Ola Boroń (z Opolszczyzny, podobnie jak triumfator open) oraz Ania Więcek (obydwie wyniki poniżej 45 minut). Rywalizację wśród pań oddaliśmy walkowerem, ale to tylko dlatego, że nasza najlepsza biegaczka, zamiast zrobić miejsce na podium, zrobiła furorę jako Śnieżynka. Jeśli w najbliższym czasie odnotujemy wzrost liczby Klubowiczów, to w zgodnej opinii głównie dzięki osobistemu urokowi i mikołajkowej kreacji Pauliny.
Szalenie ucieszyła nas liczba debiutantów. Kluby, których na co dzień nie widujemy na listach startowych. Dolny Śląsk naprawdę biega! Od Klubu Turystyki Narciarskiej Psie Pole po Karkonoski Klub Owczarka Niemieckiego (uprzedzając pytania: przynajmniej jeden psiak wspólnie ze swoim panem przebiegł cały dystans). Osobne pozdrowienia dla reprezentanta chyba najbardziej poetycko brzmiącej grupy – Biegająca Kasta Miedziowego Miasta.
Odrębny konkurs można by zorganizować na najefektowniej przebranego uczestnika. Mikołajów było tylu, że moglibyśmy urządzić istny casting, ale były też śnieżynki, a aplauz wszystkich wzbudził biegacz w czapie z pięknymi rogami nad głową. Zatem i renifer zdążył. Wszyscy zdążyli załapać się też na gorącą herbatkę, serwowaną przez samego wicemistrza Europy, olimpijczyka z Aten i Pekinu, sprintera Marcina Jędrusińskiego, wspierającego obecnie fundację WROACTIV Danki Pilarz-Małkiewicz, czyli drugiego z organizatorów niedzielnej imprezy. Były lokalne media, a Gazeta Wrocławska po kilku godzinach zamieściła galerię i krótką notkę z biegu w swoim internetowym wydaniu. Pozytywny przekaz poszedł w miasto (dziękujemy reporterowi, Jarosławowi Jakubczakowi oraz szefowi sportu we „Wrocławskiej”, red. Wojciechowi Koerberowi za błyskawiczne uzupełnienie tekstu).
Wszystkich wyników i medalistów w kategoriach wiekowych nie sposób wymienić. Wielu ścigało się na poważnie, jednak tym razem, bardziej niż zwykle, liczył się udział i dobra, bardzo dobra zabawa. Czekaliśmy na wszystkich na mecie. Na mikołajkowych przebierańców, pary wbiegające na „kreskę” trzymając się za ręce, na sympatyczną rodzinę Tomesów, którzy – jak zawsze pod szyldem „Daleko Jeszcze?” – tym razem wcale nie byli ostatni.
Ostatni, a tak naprawdę pierwszy, dobiegł pan Andrzej Maszczyński. Zaczął, jak sam przyznał, ciut za szybko w stosunku do własnych możliwości. Kiedy na 8. kilometrze, idąc już bardziej niż biegnąc, odrzucił ofertę podwiezienia na metę, otrzymał honorową eskortę władz WKB Piast i dostojnym krokiem zmierzał do celu. Dlaczego o tym wspominamy? Bo pan Andrzej, rodowity warszawiak, w styczniu skończy 80 lat. Przeżył Powstanie Warszawskie, a kiedy Niemcy w październiku 1944 r. wywieźli go wraz z ojcem, żołnierzem Pułku „Baszta”, ze zrównanej z ziemią stolicy, miał 10 lat. Opowiedział nam o tym na ostatnich kilometrach. Dla takich chwil też warto organizować biegi.
pozdrawiam Kube 🙂 czyli autora tekstu i odsyłam do sprawdzenia dokładnej życiówki na 1 kilometr 🙂 bo 2:44 było biegiem miesiąc po powrocie po kontuzji, a życiówka jest z hali 2:36 z 2010 🙂 pozdrawiam i liczę na zaproszenie za rok 🙂
Ja również pozdrawiam Zwycięzcę. W bazie wyników, która była moim źródłem (http://bieganie.pl/statystyka/index.php?p=showrunner&runner_id=9027) widnieje 2:44’82 z 1 września 2012 r. jako Twój najlepszy wynik na 1 km. Rekord dla hali podany jest osobno, i nieprzypadkowo. Wiesz, nasze biegi to biegi masowe, uliczne, a jeszcze częściej crossowe. Halę 99% naszych uczestników widziało co najwyżej w TV. Ten 1% rozlewał Wam w niedzielę herbatę 🙂 Niby ten sam sport, a ciężko to nawet porównywać. Ale nie ma problemu – dopisuję także Twój halowy rekord ze Spały. Powodzenia w Trzebnicy! Będziemy Cię ubezpieczać 🙂